Od jesieni do teraz odbyły się w Polsce zaledwie dwa duże (pełnoweekendowe) wydarzenia tangowe (dzięki umiejętnym manewrom prawnym) i zaledwie kilka kilka większych wydarzeń jednodniowych (w pobliżu granicy prawa lub i w całkowitym "podziemiu" . Większość maratonów i festiwali odwoływano lub odraczano, trwa kolejna fala "odroczeń", nawet już trzykrotnych. W paru miastach milongi wręcz kwitną, w kilku trwają pod rozmaitymi postaciami półlegalnymi lub całkiem nieoficjalnymi. Wiele ośrodków, nawet dużych, de facto pozostaje w pełnym zamrożeniu od ponad roku.
Pewna mniejszość polskiej społeczności tangowej tańczyła przez prawie cały ostatni rok. Duży procent tańczących, to "ozdrowieńcy", jednak "zarażeni w tangu", to zdecydowanie nieliczna mniejszość. W całym roku zdarzyły się zupełnie pojedyncze sytuacje, kiedy występujące w kolejnych dniach po konkretnym wydarzeniu tangowym zarażenia można wiązać z udziałem w nim. Liczba zarażonych w tangu jest zadziwiająco znikoma wobec faktu, iż tango naprawdę tańczy się w zamkniętych przez kilka godzin pomieszczeniach, z wieloma partnerami, w bliskim objęciu i bez maseczek. Trudno się oprzeć wrażeniu, że wirus skrzętnie omija milongi. Można postawić kilka hipotez dotyczących przyczyn tego stanu rzeczy oraz przypuścić, że mamy do czynienia z łącznym oddziaływaniem kilku czynników.
Wiemy, że długotrwały stres obniża odporność i pogarsza przebieg choroby; wiemy też, że regularne tango na kilka sposobów redukuje poziom stresu.
Wiemy, że homo sapiens jest gatunkiem społecznym i że stałe, bliskie, przyjazne kontakt, także dotykowy, z bliźnimi, jest wręcz konieczny do poprawnego funkcjonowania; tango, to społeczność pozwalająca zaspokoić te przyrodzone potrzeby w pełni.
Wiemy, że nasz system odpornościowy funkcjonuje poprawnie, gdy regularnie pozwalamy mu na zwalczanie różnorodnych patogenów; a tango w naturalny sposób wiąże się z wymianą patogenów.
Do tych naturalnych zależności warto dodać jeszcze dwa czynniki leżące po stronie osobistego poczucia odpowiedzialności tangueros.
Dziś nikt nie pozwala sobie na udział w tangowej imprezie, jeżeli odczuwa jakiekolwiek objawy infekcji, nie tylko "covidowej". Inaczej, niż przed pandemią, kiedy katar lub i grypa nie były w stanie odwieść wielu od udziału w zaplanowanej (zapłaconej?) imprezie. Tona Gripexu musiała wystarczyć.
Można przyjąć, że wśród osób, które od początku pandemii nie tańczą, jest zapewne większość tych, których obawy są w jakiś sposób uzasadnione (np. cierpią na tzw. "choroby współistniejące").
Do tanga wracają kolejne osoby, zaś wśród tańczących są dziś w większością ozdrowieńcy lub zaszczepieni. Wiele (bardzo wiele) osób narzeka na spadek formy i wzrost wagi, natężenie radości i dobrych emocji jest za to zachwycające. Atmosfera jest znacznie lepsza, radośniejsza, bardziej przyjazna, niż przed pandemią. Tylko nieliczni nauczyciele odważają się robić rekrutację nowych adeptów (i to może być długoterminowy efekt negatywny pandemii).
Polska w świetle sytuacji w większości innych krajów europejskich, gdzie tango zamarło, budzi zazdrość żywotnością tanga (a u przerażonych budzi przerażenie). Taka jest jednak specyfika Polaków, przez parę stuleci trudnego losu przyzwyczajonych do działania "wbrew", "na przekór", "poza" i "mimo". Można rzec, że taki mamy polski gen - piękny i nieznośny jednocześnie. Uważam, że wszystko to razem zadziwiająco dobrze pasuje do specyfiki korzeni tanga.